Strona główna > Materiały > LATA MIĘDZYWOJENNE > Cicha noc, święta noc ...
Jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym, w II Rzeczypospolitej, okres świąt Bożego Narodzenia odznaczał się bogatą obrzędowością. Przemiany polityczne i obyczajowe po II wojnie światowej, przesiedlenia ludności, rozerwanie lokalnych więzów i urbanizacja doprowadziły do zaniku bardzo wielu tradycyjnych elementów tego świętowania.
Gwiazda, kiszka i łza…
W okresie międzywojennym co roku liczne zrzeszenia i organizacje przygotowywały jasełka.Otwierały się bez obawy przed kolędnikami drzwi wiejskich i miejskich domów. Śpiewno kolędy, chodzono z szopką, gwiazdą betlejemską, herodem i żydem. W okresie zimowym i Bożego Narodzenia nasilała się działalność
różnych organizacji i stowarzyszeń kwestujących na rzecz najuboższych, organizowano spotkania i wspólne wigilie. Nie inaczej było w Chojnicach w okresie przedwojennym. W archiwalnym wydaniu „Dziennika Pomorskiego” z początku lat trzydziestych m.in. czytamy o wieczorze wigilijnym zorganizowanym przez Rodzinę Policyjną. „W miłym nastroju spędzono kilka godzin, jak prawdziwa rodzina, która czuje się szczęśliwie w własnym gronie. Na koniec odbyła się wspólna fotografia. Wieczorek udał się znakomicie i sprawił zwłaszcza na gościach miłe wrażenie”.
„Gwiazdka w więzieniu chojnickim rozpoczęła się w pięknie przystrojonej kaplicy więziennej. Wśród ogólnego wzruszenia zabrzmiała „Cicha noc”, zaśpiewana przez chór dzieci ze szkoły podstawowej. Twarze więźniów posmutniały, a z oczu popłynęły łzy. Niewątpliwie byli w pięknych latach dziecięcych, kiedy to wspólnie z rodziną przy choince śpiewali kolędy i radowali się. Następnie swe przemówienie wygłosił kapelan i naczelnik więzienia, po czym więźniowie przeszli do świetlicy, gdzie czekała na nich wieczerza wigilijna - strucel, piernik, kiszka, papierosy i herbata”.
O Bożym narodzeniu pamiętał Zarząd Związku Inwalidów Wojennych RP w Chojnicach. „Ponieważ niejedna sierota, nie pamięta swego ojca, niejedna wdowa ze smutkiem wspomina swego na wojnie poległego męża i żywiciela, jedni i drudzy nie mają sposobu nadto, by w rodzinie cieszyć się wspólnie pod choinka, przeto zarząd związku urządza wspólny obchód gwiazdkowy, ażeby to zrzeszenie inwalidów wojennych tworzyło tę wspólną rodzinę pod zapaloną choinką, a odniesie z tego niejedna sierota miłe wspomnienie ze swych młodych lat na przyszłość”.
„Na tydzień przed Gwiazdką mieszkanki miasta zaopatrywały się suto w jaja, masło i mleko. Każdy dom miał swoją niewiastę ze wsi, która przyjeżdżała z towarem i roznosiła go po mieszkaniach. Świeżutkie masło, jaja - bez tego nie można było zabrać się do wypieku ciasta. A ciast się wtedy piekło dużo. Gospodynie zamawiały u piekarzy gorący piec i zanosiły blachy placków posypanych kruszonką. Piekarzy w przedwojennych Chojnicach było kilkunastu.. Moja mama chodziła do Grzybowskiego z Gdańskiej i cieszył się dużym powodzeniem. Nie przypalił ani jednej blachy. Na kilka dni przed Gwiazdką należało pomyśleć o choince. Oczywiście naturalnej, nikt nie słyszał wtedy o sztucznej. Porządna, wysoka choinka kosztowała przed wojną 2 złote. Zielone drzewka sprzedawano na placach węglowych i w okolicach kuźni. Do nas, dzieci, należało ubranie choinki, toteż przed świętami każdy wolny wieczór poświęcaliśmy na klejenie łańcuchów z kolorowego papieru i zabawek ze słomy. Na koniec mama dorzucała zapasy z domowej spiżarni: czerwone małe jabłuszka i włoskie orzechy. Tak wystrojone drzewko stało w pokoju i czekało na pierwszą gwiazdkę, podobnie jak my. Kiedy w wigilię ukazywała się na niebie, mama zapalała na choince gęsto rozmieszczone świeczki. Zaczynała się wieczerza wigilijna. Każdy dom, nawet mniej zamożny, starał się, by na stole znalazło się minimum 9 potraw. Najbliżsi
składali sobie życzenia, wszyscy byli mili i serdeczni. A my, dzieciaki, czekaliśmy, aby kolacja dobiegła jak najszybciej końca. Chodziło oczywiście o prezenty. Na sygnał dany przez rodziców rzucaliśmy się pod pachnące drzewko i drżącymi rękoma odpakowywaliśmy prezenty. Podarunki były bardzo praktyczne: ciepły szalik, wełniany sweter, skarpety. Ze wszystkich bardzo się cieszyliśmy. Nie do pomyślenia było zrobić skrzywioną minę, to przecież rodzice nam je podarowali. A matce i ojcu należał się przed wojną najwyższy szacunek. O północy szliśmy na pasterkę do kościoła farnego. Po drodze mijaliśmy kolędników, którzy śpiewali na całe gardło. Rekrutowali się z biedniejszych rodzin, a święta były okazją do zarobku. Pamiętam, że ludzie chętnie dawali im po parę grosików".
Wysłuchał i oprac. (red) fot. arch.