1893 do 1896
Rękopis sprzed lat (cz.2.)

Został znaleziony w Łęgu na strychu domu rodziny Kujawskich, spadkobierców Józefa Kujawskiego, który 113 lat temu zapisywał te kartki. Notatki w nim prowadzone są od 12 września 1893 r. do czerwca 1896 r. Stanowiły one odpisy korespondencji wysyłanych do „Gazety Gdańskiej”.

Zapiski pozwalają nam poznać stronę życia społecznego w naszym regionie u schyłku XIX w., a w szczególności walkę o polskość pomorskiej wsi w obliczu germanizacji.

2 lutego

W niedzielę 20 stycznia o godz. 3 po południu odbyło się w lokalu p. Pestki pierwsze roczne walne zebranie Towarzystwa Polsko – Katolickiego „Oświata”. Zebranie zagaił prezes p. Teodor Czarnowski z Zawady. Na porządku dziennym był śpiew „Do Ciebie Panie”. Przewodniczący zdał sprawozdanie z rozwoju Towarzystwa i czynności Zarządu w 1894 r. Pan Teodor Pestka zdał sprawę z liczby członków i odczytach. Kasjer p. Józef Wąs odczytał wykaz dochodów i rozchodów. Bibliotekarz p. Władysław Lipski dał pogląd na stan biblioteki. Pan Klamann z Czarnejwody miał wykład o roku przeszłym i wzywał do zgody i jedności. Obrano nowy Zarząd na 1895 r. Teodor Czarnowski – przewodniczący, Walenty Wąs – zastępca, Teodor Pestka – sekretarz, Paweł Bruski – zastępca, Antoni Osowski, bibliotekarz, Franciszek Kamiński – zastępca, Filip Giełdon – zastępca. Posiedzenie zakończył przewodniczący wspólnym śpiewem „Kto się w opiekę”. Towarzystwo nasze mające na celu szerzenie ducha zgody, łączności i oświaty pomiędzy katolikami i Polakami, dalej do podniesienia przemysłu, wspólna zabawa w duchu katolickim. Obecnie liczy 99 członków. Posiada biblioteka 200 książek i abonuje następujące czasopisma: „Światło” – poradnik gospodarczy, „Historia Biblijna” i „Misje Katolickie”. Od 20 stycznia mamy osobny lokal towarzyski u p. Pestki. Każdemu członkowi Towarzystwa będzie wolno w każdym czasie doń wstąpić, zarazem będzie się tam znajdować biblioteka i gazety. Posiedzenia zwyczajne odbywać się będą w pierwszą niedzielę po piętnastym od adwentu aż do Wielkanocy punktualnie o godzinie 3., od Wielkanocy do adwentu o godzinie 4 – tej. Ćwiczenia śpiewu będą we wszystkie niedziele od adwentu do Wielkanocy o godzinie 6, od Wielkanocy aż do adwentu o godzinie 4 – tej po południu. Pierwsze zwyczajne posiedzenie odbędzie się w niedzielę 17 bm. Zarazem będziemy obchodzić rocznicę założenia naszego Towarzystwa. Program rocznicy podamy później do wiadomości. Kończąc niniejsze sprawozdanie, prosimy szanownych rodaków o wspieranie naszego Towarzystwa i popieranie naszego celu, bo wszyscy jesteśmy tego przekonania, że kiedy wspólnie pójdziemy pod hasłem „Zgoda i jedność w imię Boże” to nam Pan Bóg dopomoże.

28 marca 1895 r. 

Ważenie ryby na wadze szalkowejW sobotę przybył tu rybak z dwoma pudlami ryb, aby je sprzedać. Początkowo robił dobry interes, bo długi czas nie mieliśmy tu ryb, na które w wielkim poście ludziska mieli tu apetyt. Kupowali więc chętnie, aby na niedzielę mieć lepszy obiadek. Egzekutor wiejski, gdy się dowiedział o tych rybach, naszedł do woza i począł w nich mieszać i znalazłszy w nich kilka małych począł je mierzyć. Okazało się, że niektóre nie miały przepisanej wielkości, więc zakazał rybakowi sprzedaży. Rybak jednak na to nie uważał, jeno dalej sprzedawał. Egzekutor zabrał mu więc jedną kistę ryb wartości kilka marek i zaniósł do Amtsvorstehera, który wyznaczył godzinę 4 – tą na sprzedaż. Poszło więc źle rybakowi, które chce o ryby wytoczyć proces. W zeszłym roku naszedł tu podobny wypadek, zabrano więc rybakowi ryby i sprzedano na policji. Niechaj to będzie przestrogą dla tych rybaków przybywających do Łęga z rybami nie mającymi przepisanej wielkości.

Kwiecień      

Stróżowi nocnemu B. udało się bandę złodziei, którzy chodzili do lasu i tam wykradali drzewo, aby je później kołodziejom sprzedać. Sprawcami byli przeważnie robotnicy, których ponoć bieda popychała. Teraz stawili się sami do policji i przyznali się do wszystkiego, spodziewając się tylko małej kary, ale to im nic nie pomoże, wszyscy powędrują do kozy.

18 kwietnia

Życzeniu naszych rodaków stało się zadość, ponieważ w tych dniach nabył posiadłość kapitalisty F. piekarz p. Taumann, Polak, i wybudował piekarnię i skład. Może on liczyć na powodzenie, gdyż okolica jest czysto polska. Pola w okolicy sprawiają smutny widok. W niektórych miejscach oziminy zupełnie wyginęły. Pewien gospodarz spod Łęga nabył od Żyda centnarów żyta do siewu. Na oko żyto było niezłe, lecz w istocie musiało być niezdrowe, gdyż wcale nie wzeszło i gospodarz zmuszony jest od skiby do skiby zaorać i letnim siewem obsiać. Z tej przyczyny narażony jest na ogromne straty. Nieszczęściem wielkim nawiedził Pan Bóg pewnych rodziców w Gotelpiu, którym w zeszłym tygodniu zmarło troje dzieci na czarną ospę.

Szanowną publiczność Łęga i okolicy zawiadamiam, że odebrałem na nadchodzący sezon wiosenny i latowy wszelkie nowości, materia krajowe i zagraniczne na męskie ubrania i paletoty, uniformy, bluzki, mundury dla wszystkich urzędników jako też wielebnego duchowieństwa, rewerendy, surduty i płaszcze, które wykonuję podług najnowszego systemu i gładkiego przylegania. Przy tym odebrałem materiały dla dam na modne żakiety, paletoty i wykonuje takowe podług najnowszej mody. Z szacunkiem H. Lipski.

Łęg w roku 1895, 4 maja 

Nowo zbudowany na początku XX w. kościół katolicki w Łęgu. Nikt nie pamięta, żeby dotąd zawitał Najprzewielebniejszy ks. Biskup. Toteż, gdy się dowiedziano, że w Łęgu będzie bierzmowanie, ucieszył się każdy bardzo i krzątał niezmordowanie około upiększenia naszej wioski i kościoła. Powstało bram triumfalnych aż trzydzieści i trzy, a każda gustowna i piękna i z pięknymi napisami. Nadszedł wreszcie dzień 23 kwietnia, dzień przybycia ks. Biskupa. W uroczystym pochodzie wprowadzonego do kościoła, gdzie zabrzmiał śpiew czterogłosowy „Ecce sacerdos Magnus”. Następnie przemówił Najprzewielebniejszy ks. Biskup w pięknych słowach do stosownie do uroczystości. Na wieczór wioskę iluminowano i palono sztuczne ognie przed plebanią. Córeczka p. Bruskiego zadeklamowała przed ks. Biskupem i wręczyła mu bukiet. Ks. Biskup widocznie był rozczulony tymi objawami naszej miłości i serdecznie nam w dłuższej mowie podziękował. Na drugi dzień odprawił już o godzinie 6 rano mszę świętą i po sumie wybierzmował około 950 osób. Egzaminował następnie dzieci nasze i odbył wizytację kościoła. Na sprawienie nowego kielicha ofiarował nam 300 mk. Po południu pożegnaliśmy we wspaniałym pochodzie ks. Biskupa. Na długie lata pozostanie to przybycie Arcypasterza do naszej parafii w żywej pamięci. Niech Pan Bóg stokrotnie mu wszystkie trudy wynagrodzi.

21 września 1895 r.

14 - letni chłopak pewnych rodziców służył u jednego z gospodarzy za pastucha. Przy paszeniu bydła bawił się nożem a chcąc trzodę nawrócić upadł. Nóż utkwił mu w ręce i przeciął żyłę, skutkiem czego ubiegło mu wiele krwi i chłopiec stracił przytomność. Zawieziono go do lekarza w Czersku, który zdołał go ucichcić i rękę zaopatrzył. Pewnemu właścicielowi ginęły kury. Sądzono, że to lis albo tchórz je zjadał, ale wnet się przekonano, że musi to być tchórz w postaci człowieka, bo tylko w sobotę kury wykrada, aby mieć w niedzielę smaczny obiadek.

1 stycznia 1896 r.

Nie tak dawno wałęsał się w okolicy jakiś włóczęga zaopatrzony w świadectwo sołtysa, jakoby w czerwcu cały budynek spłonął i dozwolonym mu zostało zbieranie składki od ludzi dobrej woli. Bardzo to pięknie, jeżeli kto może wesprzeć biednego pogorzelca ofiara podług własnej kieszeni, lecz w tym razie jak się zdaje był to po prostu wydrwigrosz, który nie kontentując się małym datkiem lżył ofiarodawców, jeżeli mu więcej dać nie chcieli, a nawet wobec jednego hardo się postawił. Nie trafił na głupiego i skończyło się na tym, że bratka osadzono w kozie i przetransportowano do więzienia chojnickiego. Dobrze by było, aby w poświadczeniach p. p. wójci zaznaczały, jak długo pogorzelcom wolno składki zbierać, a nie żeby z podobnym świadectwem mógł chodzić po kweście rok lub dwa naprzykrzając się ludziom. Spis ludności z 2 grudnia (1895) wykazał w Łęgu 2035 mieszkańców.

Jak się dowiaduję, będziemy mieli w styczniu przedstawienie amatorskie. Już miało się odbyć w listopadzie, lecz władza nie udzieliła zezwolenia (tego nie rozumiemy). Nie ustraszyło to kilka gorliwych obywateli, którzy tak długo kołatali, aż i pozwolenie odebrali. Wdzięczność się należy za tak gorliwe zajęcie się sprawą przedstawienia owym paniom a życzyć tylko można, aby publiczności tutejszej i okolicy poparła ich starania a licznym stawieniem się w dzień przedstawienia wynagrodziła niejako trudy i prace podjęte. Życząc Szanownej Redakcji we wszystkich przykrościach trudnego zawodu otuchy i siły także i wszystkim współ czytelnikom naszego pisma przy nowym roku zasyłam serdeczne Dosiego Roku. Bóg zapłać.

29 kwietnia roku 1896

Z ciekawością czytam „Gazetę Gdańską”, w której tyle z różnych stron wiadomości i ważnych przykładów, lecz w tym roku nie odczytałem żadnej wiadomości z Łęga. Wydawało mi się, jakoby wszyscy czytelnicy łęscy zasnęli, bo jakoś się nie znalazł taki, który by wiadomościami zasilał gazetę. Dlatego sam zabieram się do pióra, aby coś donieść.

Pewien czterdziestoletni kawaler dostał nagle jakąś gorącą pragniączkę ożenienia się jak najprędzej, poszedł więc w zaloty do pewnej uczciwej dziewczyny – panny. Ale zamiast się z ulubioną jak najgrzeczniej obchodzić, począł się osobliwie zalecać, by niespodziewanie dać jej całusa. Panna się tym oburzyła i obraziła, zaskarżyła całuśnika i ten został skazany na 15 marek grzywny. Kawalerowi jakoś nie chciało się kary płacić i myślał może, iż to wszystko fraszka a o oznaczonym terminie zapłaty spokojnie sobie zapomniał. Ale po kilku dniach przyszedł egzekutor i zafantował mu wieprza z chlewa i sprzedał za 42 mk na licytacji. Z kwoty tej odciągnął karę i koszty a resztę mu oddał. Całus kawalera kosztował 20 marek, ale zapewne musiał lepiej smakować niż wieprzowina. Niech to będzie przestrogą dla innych kawalerów, aby przy zalotach byli ostrożni i panien nie całowali.

Niespodziewaną karę zapłacił także pewien właściciel za to, że uciął drzewo stojące przy drodze publicznej naprzeciw swoich budynków, uważając je za swoje, stąd, że przed laty miał je zasadzić jego dziad.Za to Amtsvorstecher nałożył mu karę 20 mk. Wszelkie tłumaczenia na nic się nie zadały, gdyż drzewo rosło za płotem przy drodze publicznej.

26 listopada 1895

Przechodząc raz koło pewnej miejscowej oberży, usłyszałem gwar niby w bużnicy. W odpowiedzi przed germanizacją - Polacy zakładali własne Towarzystwa Narodowościowe.Będąc z przyzwyczajenia ciekawskim, wszedłem do izby spodziewając się zastać ludzi radzących nad podniesieniem dobrobytu społecznego, lecz grubo się pomyliłem. Siedziało tam kilka młodych ludzi przy bajryszu, którzy już mając czere mere w głowie, pletli koszałki opałki, sami nie wiedząc o czym. Zwłaszcza, gdy postrzegli mnie, poczęli jeszcze głośniej przemawiać, chociaż głuchy przecież nie jestem, o to widocznie, aby mi łatkę przypiąć. Zaczęli się wtedy owi mędrcy, chyba nie ze wschodu, rozwodzić nad korespondentami do pism polskich, w szczególności pijąc niby do mnie, że jakoby wszystkie plotki miejscowe, chociaż by się stare baby kłóciły, to je tam zamieszczają. Podobnych plotek jeszcze nie zamieszczałem to i też ich tam nie wyczytałem, a że podaję rozmaite mniejsze wiadomości, to zdaje mi się, ze całkiem słusznie.

Każdy czytelnik przecież oprócz nowości z obszernego a dalekiego świata z pewnością chętnie to przeczyta, jak się coś ważniejszego w jego rodzinnej lub sąsiedniej wiosce stało. Moim zdaniem więc jest, że coś zawsze prawdziwego można zawsze do gazety podać i tym samym redakcję nowością wspierać. Bo czym nowości więcej, tym więcej ochoty na czytanie, a im więcej korespondentów tym więcej abonentów. Przed kilku laty to u nas pisemko polskie chyba na lekarstwo znaleźć było, dzisiaj czasy się zmieniły. Dużo już gazet dochodzi do tych, co dawniej o tym słuchać nie chcieli. Zapisawszy sobie naszą Gdańską, dziękuję tym, którzy ich do tego nakłonili. Dlatego też lepiej by mądre głowy zrobiły zatrzymując swoje uwagi dla siebie i tak korespondentom jak i Gazecie Gdańskiej dali spokój, bo grosza na nią nie dają. Bo u nich rozum zaczyna się tam, gdy Geseligera lub Berlinerkę, a chociażby nic nie rozumieli i do góry nogami je trzymali… Nie rozumieją przeto nic więcej i stąd pamiętać powinni przysłowie. „Jest to cnota nad cnotami, trzymać język za zębami”.

 

1895 rok w sierpniu

Chociaż się trochę spóźniłem, jednak należy parę słów nakreślić w tutejszym kriegervereinie, który tu przeszło cztery lata istnieje. Początkowo dało się wiele naszych rodaków namówić najserdeczniejszym (tj. Niemców), którzy im obiecali, Część wiejskiej ludności pochodzenia polskiego sympatyzowała z niemieckimi organizacjami politycznymi.że gdy który ze członków umrze, będzie za darmo pochowany. Kilku Polaków wpisało się do tego Kriegervereinu myśląc, że będą szczęśliwi, bo gdy w pierwszym i drugim roku podczas zebrań rozmawiali po polsku i gdy jeden zacny gospodarz podochocił sobie trochę i zaśpiewał polską piosenkę, jeden z panów niemieckich nazwał go jakoś dziwacko i kazał mu się z lokalu wynosić, mówiąc: „In dem Versammlugslokal ist die polnische Sprache verboten und kein Mensch darf hier polnisch brumen, wir sollen immer deutsch sprechen”. Owemu gospodarzowi nie spodobało się to, aby mu ojczystą mowę i śpiew zakazywano i głupim Polakiem zwano, jak się to nieraz zdarzało, że który z obcych miał mowę o rekrucie, nie mówił: „der dumme Rekrutt, tylko zawsze „der dumme Polack”. Tak się najserdeczniejsi Polakami, których tak zwą na zebraniach fereinu obchodzili. Od tego czasu kilku też Polaków odstąpiło i kriegerverein na zawsze pożegnali. Zresztą stare przysłowie mówi: „za twoje myto, kijem cie bito”. Należy jeszcze kilku rodaków z łęskich parcel do tego fereinu, którzy na nic nie zważają, ani o swoją sławę nie chodzą, i choć tam nieraz i tam obcy urągają, pozostają w fereinie, aby mieć łaskę u najserdeczniejszych.

Muszę też donieść o obchodzie tego kriegerfereinu, który się odbył 18 bm. w niedzielę. Ten dzień uroczyście fajrowano jako rocznicę bitwy pod Gravelot, także mieli poświęcenie nowej chorągwi, którą za kilkaset marek sprawili. Wioskę naszą strojono już w sobotę, drogi pośród wioski były zielonymi drzewami wystrojone i pięć bram tryumfalnych stało z niemieckimi napisami „Wilkommen In Long”. Naprzeciw naszego kościoła zrobili mównicę i tam swój festyn odprawiali. O godz. 2 przybyli ferajniści ze swymi chorągwiami z Czerska i Śliwic i stali wszyscy na zaznaczonym miejscu koło kościoła naszego. Jeden z panów z kriegerferajnu łęskiego przemawiał o znaczeniu chorągwi, potem odśpiewano dwie niemieckie pieśni, a po ich odśpiewaniu wystąpiła z przemową pani leśniczowa B. deklamującZdjęcie propagandowe. Dożywianie wiejskich polskich dzieci w Prusach przez Niemców. „Wir sind deutsche Frauen”, także wystąpiła z przemową młoda panna z łęskich parcel, która jest Polką. Po tych przemowach odbył się pochód w rzędach aż do lasu. Chorągiew niósł także Polak, pewien cieśla z łęskich parcel, przed chorągwią postępowało 6 polskich dorosłych panien w bieli ubranych, wieńcami przepasanych. Byli to po części wszyscy z łęskich parcel, którzy towarzyszyli w pochodzie, aby sobie u najserdeczniejszych zaskarbić łaskę. Zadziwić nas to musi, że owe panny tak obcym usługują i takie duże prace podejmują dla ferajnistów, robiąc wieniec do północy, choć niemieckich dziewczyn jest dość, lecz te nie przyczyniają się do tego jak polskie. Takie to są panny z łęskich parcel, gdy mamy już jakąś naszą uroczystość lub odpust, nie przyczyniają się do tego, aby nasz kościół ustroić i dają się tedy prosić, mówią, że nie mają czasu. Nie wszystkie panny są takie leniuchy, mamy w naszym Łęgu takie zacne i pracowite panny, które zawsze podczas przypadającego u nas odpustu podejmują wiele prac nad upiększaniem naszego kościółka. Zwracam się do tych panien, które to dla ferajnu tak wieńce i bramy do północy robiły, aby też wiedziały, że za dwa tygodnie przypada u nas odpust Narodzenia Matki Boskiej. Zobaczymy, czy też podobnie rączo zabiorą się do tego, aby kościółek był w zieleń i kwiaty ozdobiony, a nie ogołocony. Chciałbym się też odezwać do tych wszystkich, którzy to w zeszłą niedzielę w uroczystość Wniebowzięcia Matki Boskiej nie zachowują się tak jak Bóg przykazał, bo ledwo skończyło się nabożeństwo, zaraz podążyli słuchać innych nauk, które tam ferajniści prawili, także nieszpory, które się tam odprawiały z wystawieniem Najświętszego Sakramentu opuścili, a biegli na zabawę do lasu. Przykro się robi, że mamy takich, co wolą dążyć na festyny niemieckie, niż zachować przykazania kościelne, z których pierwsze i drugie przykazuje, abyśmy niedzielę i święta święcili.

24 września 1895 rok

Podczas ostatniej zabawy, którą to ferajniści w lesie na jego rocznicę założenia Niemieckie gospodarstwo rolne z początku XX w. urządzili, odbyło się poświecenie chorągwi. Na miejscu zabawy obeszli się ferajniści z jednym zacnym polskim panem bardzo niegrzecznie. Ów pan jest honorowy człowiek, początkowo był on także pomocnikiem przy założeniu kriegerverajnu, aby najbardziej ferajn uszlachetnić, za co też dostał pochwałę. Ale nie długo cieszył się łaską najserdeczniejszych, bo gdy podczas ostatniej zabawy w lesie zdarzyło się owemu panu mówić do drugiego kilka słów po polsku, jeden z panów niemieckich nakazał mu, aby swą polską mową był cicho i nie przeszkadzał. Lecz ów polski pan nie troszczył się o zakaz tylko gawędził sobie dalej. Rozgniewało to owego Niemca ferajnistę, że go nie słuchano. Powiedział o tym prezesowi verajnu, mówiąc że jeden pan jest na przeszkodzie. Prezes nie namyślając się długo, kazał przez żandarma owego pana z miejsca zabawy na szosę wyprowadzić i musiał się ów pan ze wstydem do domu zabierać. Tak to najserdeczniejsi z Polakami się obchodzą, których początkowo dobrymi słówkami wabili, aby się zapisali, a teraz im urągają. Po co Polakom do nich włazić. Przecież lepiej należeć do towarzystwa katolicko – polskiego.

Już od bardzo wielu lat nie umarło w naszej parafii tak wielu dzieci, jak w latosim roku, w kilku rodzinach zaszły aż trzy wypadki śmierci. Nie ma dnia, aby nie było pogrzebu.

Zasiewy jesienne rozpoczęły się już w naszej okolicy, a uprawa się bardzo dobrze uskutecznia, gdyż powietrze jest ładne a ziemia z powodu teraźniejszych deszczów jest dostatecznie wilgotna. Potrawy są także dobre i obecnie są zbierane. Owoców u nas w tym roku jest bardzo mało wskutek gąsienic, które się bardzo rozmnożyły i kwiaty poniszczyły.

We wrześniu roku 1895

Przeszło dwadzieścia lat temu, jak jeden robotnik, pozostawił swoją żonę z małymi Powozy konne były głównym środkiem transportu, dlatego też dbano o najdrobniejsze szczegóły zaprzęgu.dziećmi w wielkiej nędzy a sam poszedł w świat na wędrówkę. Przez te 20 lat używał sobie, o żonie i dzieciach zapomniał i nie dał znać gdzie przebywa i jak mu się wiedzie. Tymczasem matka z dziećmi myślała, że ich ojciec już nie żyje i nigdy nie wróci. Nędza taka w tej rodzinie była, bo matka, aby kęs chleba dzieciom zapewnić musiała ciężko pracować. Wychowała też dzieci uczciwie, tak że wyrośli na silnych i uczciwych ludzi, którzy już sami mogą na kawałek chleba zapracować i utrzymać matkę, która tyle biedy i trudu zaznała. Ojciec bez serca sprzykrzywszy sobie włóczęgę po świecie i przekonawszy się, że bez pracy nie ma nigdzie kołaczy, powrócił teraz w rodzinne strony i jako niespodziewany gość przybył kilka dniami, prosząc, aby mu żona wybaczyła i pod dach swój przyjęła. Kobieta miękkiego serca ulitowała się nad niegodziwcem, przyjęła zbiega i musiała go zaraz przydziewać, bo w świecie tak się dorobił, że przyszedł niby w botach, ale na piasku było znać ślady bosych stóp. Tak to niejedni używają świata póki służą lata. Zapominają o obowiązkach rodzinnych, o przyszłości i o Bogu, a potem sterani i zmarnowani wracają i stają się ciężarem.

Maj 1896 r.

Kto buduje, ma wiórki, kto się procesuje, ma papiórki”. Stare przysłowie, znów się sprawdziło. Oto dwóch sąsiadów z wybudowania spod Starych Budzisk wydając swoim teściowym ordynarię, nie mogli się pogodzić o małą drobnostkę, wytoczył jeden drugiemu proces. Jeden z nich przepadł. Nie kontentując się jednak, ledwo jeden proces ukończono, już dwa nowe procesy sobie wytoczyli. I tak przez trzy lata są sąsiedzi w ciągłych procesach. Pierwszy już przeprocesował 3000 mk,. drugi zaś 1800 mk. Takie to są wyniki procesów i stosunki owych sąsiadów, nie mając oświaty, nie zważają na żadne napomnienia. Choć ich tyle procesy kosztują, nie mają grosza na polską gazetę, a gdy ją mają zapisać, to powiadają, że nie mają na nią pieniędzy. Nieładnie o tym pisać, bo niejeden może pomyśli, że u nas wszyscy tacy. Ale tak źle nie jest. Najwięcej procesują się ci zwykli, ci ciemni jak tabaka w rogu, którzy gazet nie czytają. Ci w miejsce to wolą grosz topić w sądzie i u adwokatów. Pragnę procesników upomnieć, aby się poprawili i na inną drogę wstąpili, a w zgodzie i jedności żyli, pomni, że zgoda buduje a niezgoda rujnuje i że lepsza mniejsza zgoda niż złoty proces.

Podczas pewnego wesela, odbywającego się w jednej z tutejszych oberż, przyszło między gośćmi weselnymi a bratem oberżysty do sprzeczki, a to z tego powodu. Dwóch towarzyszy – szewc i krawiec zażądali kilku butelek piwa, które zaraz szewc opłacił, dając oberżyście gruby pieniądz, aby sobie odciągnął za piwo a resztę pieniędzy mu oddał. Lecz oberżysta przy tak wielkim zatrudnieniu nie zważał na to co odebrał, wpuścił pieniądz do szufladki, a o oddaniu reszty pieniędzy zapomniał. Szewc domagał się o zwrot reszty, o które doszło do sprzeczki, podczas której brat oberżysty pochwycił za młotek i uderzył szewca w głowę.

W lipcu roku 1896

Czersk. Fragment jednej z ulic ze sklepem kolonialnym Władysława Polona.Pierwszą wycieczkę od założenia zrobiło nasze Towarzystwo w poniedziałek w święto Piotra i Pawła na letnią zabawę do Czerska, urządzoną przez tamtejsze towarzystwo rolniczo – przemysłowe. Przed godz. 4 wyruszyło nasze Towarzystwo z 20 śpiewakami na żniwnym wozie. Poza wioską przyłączyło się jeszcze 20 wozów przyozdobionych w zieleń, naszych łęskich obywateli, największa część z parcel. Był to widok zachwycający i świadczący o łączności naszych wiarusów. Przybywszy do Czerska, spostrzegliśmy stojącego przed domem p. H., który z przelęknieniem przyglądał się szeregowi wozów, a nie mogąc widocznie doczekać się końca zawołał: „Wann werden die mal ende nehmen die Linker Polen”. Na miejscu zastaliśmy już w ogrodzie p. Strackego naszych druchów – sąsiadów ze Śliwic, Tucholi, Starogardu i Czerska. Przywitał tam nas wspólnie szczerą i piękną mową p. Kliński z Kłodni, prezes miejscowego Towarzystwa. Dzięki też p. Klińskiemu za te słowa gorące i za wszelkie zabiegi około urządzenia zabawy poczynione. Spodziewamy się też, że nie po raz ostatni do nas przemawiał i że się częściej zbierzemy. Dalsza zabawa odbyła się w szczerej harmonii, przebieg jej już znają czytelnicy Gazety Gdańskiej. Dzięki czerszczanom za ich braterskie przyjęcie. Niech żyją nam wspólnie bratnie Towarzystwa. Uznanie należy się także obywatelom z Łęga i parcel i tak licznie, przeszło 200 osób się stawiło. Uznanie naszym śpiewakom i ich przewodnikowi p. Bruskiemu i Pestce.

Teraz coś nowego. Może już wam wiadomo, iż zawiązało się u nas ubiegłego roku nowe towarzystwo śpiewu niemieckiego na cztery głosy męskie i żeńskie, które już liczy 30 stałych członków. Nie miło jest o tym wspominać, lecz koniecznie, bo do tego towarzystwa należą także Polacy. Niechaj sobie pamiętają, że sami będą winę przypisać musieli, jak powoli wpuszczą lisa do kurnika. Nie długo to potrwa a oni zaśpiewają: „Wir sind deutsche Männer und Frauen”. Nie wciągajcie na siebie niemieckiej skóry, bo polska nam wystarczyć powinna. Słyszałem też, że nowo założony ferajn niby oznaczać „höheren Stand”. Śmiechu warto, patrząc na tych mądrali, którzy dziś tu a jutro tam są i myślą w Łęgu pierwszą rolę odgrywać. Trzymajmy się w kupie bracia, aby im okazać, że niemiecka buta nigdy nam zaimponować nie potrafi. Górą wiarusy.

Moja posiadłość na wybudowaniu Łęga 135 morg dobrej ziemi z budynkami, bardzo wiele łąk i torfu z całym zasiewem mam zamiar po taniej cenie lub w mniejszych parcelach sprzedać. Mam także nowo wybudowany dom w Łęgu blisko kościoła, zdatny do założenia wszelkich interesów. Zgłoszenia przyjmuje Stanisławski w Kaltspring, per Schwarwasser”.

Na tej informacji kończą się zapiski Józefa Kujawskiego.

Oprac. (red.) Z.S. fot. archiwum